
Nareszcie ruszamy i mozemy rozkoszowac sie widokami raczej niespotykanymi w Europie.
Zwiedzamy jaskinie, plywamy wplaw pomiedzy wyspami i kotwiczymy na nocleg w tym samym miejscu. Kolo 1800 kolacja - najadam sie ale szalu nie ma!
Poniewaz przez caly dzien nie udalo mi sie utargowac za rozsadna cene od plywajacych przekupek zadnego alkocholu troszke niepocieszony ide wczesnie spac, czyli kolo 2000. No coz to nie to samo co rok wczesniej i impreza do 0300 przy 3l wodeczki ryzowej, hmm trudno odbije sobie gdzie indziej.
Sniadanie o 0730. Choc powinienem byc wyspany ledwo sie zwlekam i zjadam micro sniadanie juz na zimno (sadzone z 3 kawalkami tostowego chleba i maslem) - mozna sobie strzelic w leb.
Glodny i lekko trachniety opalam sie i podziwiam widoki w drodze powrotnej do portu.
Po dobiciu do brzegu idziemy do lokalnej restauracji gdzie podaja nam lunch. Tym razem rzeczywiscie konkret. Choc jem co chce i ile chece jestem zmuszony skapitulowac i pozostawic rozne smakowitosci na stole. Na deserek szybka przebiezka po szklaneczke piwka Bia Hoi i do busa.
Droga powrotna to droga przez meke. Ciasno, goraco i mega nuda a na dodatek wleczmy sie jak krew z nosa.
Generalnie oceniajac ponowny moj pobyt w Hai Long Bay jestem zadowolony bo wybyczylem sie do woli i poczulem ze jestem, na urlopie - obsluga, nic nie robienie i wypoczynek nad woda.
Milo, lekko i glupawo ot urlop!
Zdjęcia
Zdjecia Karoliny