niedziela, 4 lutego 2007

Mieszany koniec.


Koniec podróży zawsze obfituje w szybko zmieniające się okoliczności, tym bardziej gdy do przebycia się ma kilka tysięcy kilometrów. Prawdę powiedziawszy to mój powrót rozpoczął się już z chwilą wyjazdu z Luang Prabang w stronę Vientiane. Od tego momentu kilka następnych dni zlewa się w jedną pomieszaną całość przeplataną kolejnymi granicami, strefami czasowymi, językami i systemami walutowymi.
Po przybyciu do Vientian mam niecałe 24h na wyspanie się i ostatnie zakupy pamiątek oraz spacer po zaułkach azjatyckiego miasta. Podczas takiego właśnie spaceru po dość zaniedbanej uliczce stolicy Laosu zostaję zaproszony do wesołej rodzinnej kompanii spędzającej miło popołudnie przy laolao przygrywając sobie na gitarze. Spędzam z nimi kilka godzin w sympatycznej, wręcz przyjacielskiej atmosferze. Nieco zamroczony, taktycznie opuszczam ich jednak godzinę przed odjazdem autobusu do Ha noi.
Spodziewałem się VIP busa a tu okazuje się że będę podróżował w przepełnionym do granic możliwości rejsowym autobusie handlowo-przemytniczym wypełnionym po brzegi towarem od luków przez przestrzenie pod siedzeniami po dach zawalony na wysokość 1,5m!! Tak właśnie rozpoczęła się moja najgorsza i najdłuższa podróż tego wyjazdu, 25h na siedzeniu "asia size" z kolanami prawie pod brodą, w ciągłym hałasie i zaduchu a potem chłodzie i wilgoci.
Po przebyciu owej "gehenny" podróż do GH busikiem po zatłoczonych uliczkach Ha noi wydała się luksusem. Po przybyciu na miejsce jednak nie mam zbyt wiele powodów do zadowolenia gdyż, nie ma dla mnie pokoju, a ten co jest, okazuje się nieco drogawy. Nie mając wyboru biorę to co jest i wreszcie wchodzę pod ciepły prysznic. Od rana czeka mnie kolejny azjatycki przekręt z transportem na lotnisko i niespodziewaną dopłatą na lotnisku za nie wiadomo co???na szczęście to już ostatnie oszustwo z ich strony! Po problemach natury prawno-formalnej i przepchnięciu bez dopłaty zbyt ciężkiego plecaka wsiadam do samolotu lecącego do Moskwy. Tu przynajmniej same miłe niespodzianki, dużo wolnego miejsca, miła obsługa i ciekawe filmy w różnych językach.
Niestety na miejscu czeka na mnie znów przykra niespodzianka formalno - prawna,. Zmiana przepisów od 01.01.2007 uniemożliwia mi wyjście na miasto i muszę cały pozostały czas do rana przekoczować w strefie wolnocłowej na Moskiewskim lotnisku, śpiąc na ławce.
Nieco zmaltretowany oczekuję od rana na lot do Kijowa, który okazuję się nadzwyczaj szybką przejażdżką w przestworzach. Nim się obejrzałem już żeśmy lądowali na Ukrainie. Z lotniska na dworzec kolejowy w Kijowie docieram dwoma autobusami i metrem co zajmuje mi ponad 2h. Z marszu ustawiam się do 1,5 godzinnej kolejki po bilety na pociąg do Lwowa. Gdy już zostaję szczęśliwym posiadaczem miejsca w wagonie "plackarnym" mam chwile czasu na konsumpcję w pobliskim Mc' Donald's. Posilony udaję się wprost do wagonu gdzie w towarzystwie miłej kompanii dwóch Ukraińców mijają mi godziny podróży.
Niewyspany i wymiętoszony o 5000 rano wrzucam mój plecak do busa jadącego z pod dworca Lwowskiego na granicę z Polską. Na szczęście zajmuję sobie miejsce gdyż później, jedynie wytrzymałość konstrukcyjna blachy nie pozwala się rozlecieć busowi w wyniku krytycznego przepełnienia ludźmi śpieszącymi na granicę. Po 1,5h oddychania dusznym i nieco zatęchłym powietrzem unoszącym się w busie wypadam w wilgotny i ciemny przygraniczny poranek, tu przynajmniej mogę swobodnie pooddychać.
Na granicy również nie mam nawet chwili wytchnienia, muszę siłą sobie torować drogę do odprawy w tłumie zdesperowanych i skorumpowanych przemytników. Ledwo przechodzę Polską granicę, pędzę w stronę busa jadącego do Przemyśla. Tu następuje przykre zderzenie z kartoflano-buraczaną rzeczywistością podlana dużą ilością wódki - witamy w Ojczyźnie! Jeszcze tylko 45 min i kupuję bilety na pociąg pospieszny relacji Przemyśl - Warszawa.
Nareszcie prasóweczka, świeżo zakupione gazety w przydworcowym kiosku pachną farbą drukarską a stukot kół wybija mozolny rytm w stronę domu, jakiś starszy pan przynudza pod szybą a ja już jestem myślami wśród bliskich planując przyszłość najbliższą i też tą dalszą...

Zdjecia do tekstu.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Hi - I am really delighted to find this. cool job!